Podsumowania oraz snucie planów mogą budzić strach lub ekstazę. O to kilka sposobów na skuteczne planowanie długofalowych strategii układania życia.
Na koniec roku króluje moda na podsumowania, plany, wyznaczanie celów i – co chyba najmniej skuteczne – tzw. noworoczne postanowienia, która mają wejść z całą swoją mocą w życie od 1go stycznia (najlepiej same, w czym można upatrywać słabości tego konceptu). Przyznaję, że i ja jestem fanką rozliczeń i różniego rodzaju psychoedukacyjnych narzędzi dobrego kończenia lub zaczynania. Co prawda używam ich nie tylko na koniec roku, co raczej na koniec każdego ważnego okresu. Ostatnio moją uwagę przyciągnęło ćwiczenie „lifebook“. Spersonalizowanej książki z wizją tego, jak chcemy żyć z poświęceniem uwagi najważniejszym obszarom naszej codzienności.
YearCompass
Ale zanim lifebook, a w mojej wersji raczej „dreambook“, to o tym, co wypróbowałam do tej pory. Do moich ulubionych narzędzi należy darmowy YearCompass. Jest on dostępny w bardzo wielu językach jako zwykły pdf do wypełnienia. Przez ostatnie trzy lata to z nim kończyłam stary rok i witałam nowy. Była okazja, by nerwowo wertować kalendarz, wskazując na najważniejsze wydarzenia każdego miesiąca, czy planować w obszarze zdrowia, sportu, duchowości oraz kariery. Przyjemna, choć dość czasochłonna podróż po wspomnieniach oraz do krainy marzeń. Znam osoby, które po 5tym podobnym z kolei pytaniu, czuły irytację. Formuła faktycznie jest dość wąska, a lista punktów i podpunktów długa. Dlatego to propozycja dla cierpliwych i spragnionych głębokiej autorefleksji.
Free&Clear Danielle Laporte
Na mojej liście znajduje się też Danielle LaPorte, której głos uwielbiam. Danielle często udostępnia swoje programy gratis (warto więc subskrybować jej newsletter), w październiku 2018 proponując zajęcia „free and clear“. Zaglądałam do nich raczej nieregularnie, ale podoba mi się prostota pomysłów, które konsekwentnie krążą wokół świadomego wyboru uczuć prowadzących czy dominujących (ang. core feelings). Pierwszym pytaniem dotyczącym czegoś nowego – przedsięwzięcia czy też okresu – będzie zawsze pytanie, jak chcesz się czuć. I już! Gdy wiesz, czego szukasz, magia zaczyna cię prowadzić. Zajęcia miały 6 etapów: 1) retrospekcja (ten zrobiłam najdokładniej – zapał zaczynania!), 2) oczekiwania oraz odpuszczanie, 3) „chcę zmienić“, 4) lista rzeczy, które przestanę robić, 5) „jestem wdzięczna za“, 6) priorytetyzowanie przyjemności. Z programem czy bez, reflektowanie w ramach tej luźnej struktury sprawiło mi radość, a więc ona sama staje się całkiem dobrym narzędziem. Najbardziej interesujące na etapie retrospekcji wydało mi się odnajdowanie powtarzających się wzorców, bo faktycznie wiele takich jest obecnych w moim życiu. Drugim odkryciem było oddzielenie tego, co budzi moje emocje (niekoniecznie dobre), od tego, co naprawdę jest dla mnie ważne. Tworzenie listy „Stop-Doing“ zamiast „To-Do“ też może być oczyszczającym doświadczeniem, bo „nie“ dla czegoś, otwiera ogromną przestrzeń dla nowego. A przecież wiele niechcianych nawyków zatyka nas szczelniej niż korek szampana.
Metodyki zwinne i Todd Herman
Innym konceptem jest 90-Day-Year Todda Hermana, który jest nie tyle noworoczny, co zawsze aktualny, gdy zabieram się za planowanie większych projektów i trzeba mi metodyki inspirowanej procesami zwinnymi (hasła: agile i scrum). Tutaj jednak proponuję zachowanie ostrożności, bo jak to przy sprintach można się zgrzać, a czasem nawet zajechać. Sam dostęp do programu póki co jest słono płatny. Wiodące pomysły Todda są jednak popularyzowane bezpłatnie i pełne cennych wskazówek. Jak na przykład podział na okres intensywnej refleksji oraz nadchodzącego po niej okresu działania, z jasną granicą pomiędzy obiema. Dzięki refleksji wyciągam wnioski, ulepszam, a potem wprowadzam w życie i działam – aż do następnego, wyznaczonego ówcześnie momentu podsumowań. Sama nazwa – 90-Day-Year – nawiązuje do okresu 3 miesięcy, które są optymalnym czasowym horyzontem planowania. Dłuższy okres sprawia, iż tracimy cel z oczu, a co za tym idzie i własną motywację. Krótszy nie pozwala na realizację bardziej złożonych działań, a więc trudno o efekt finalny czy adekwatną ocenę poczynionych kroków. Inne pomysły Todda – które są bardzo w duchu metodyki Scrum – to np. wyznaczanie jednego (i tylko jednego) mierzalnego celu w wybranym obszarze oraz refleksja co dwa tygodnie o poczynionych postępach. Bez opowiadania historii, za to z liczbami w tle. To trochę męskie podejście, stąd ja sama lubię liczby wymieniać na przyznawane wedle jasnych krytriów serduszka.
Co to jest dreambook?
Dreambook. Nareszcie. Jest to pomysł budowania wizji naszej codzienności, która ma działać jak magnes czy kompas w naszym życiu. Cenię zmianę podejścia – bez karania się za odstępstwa od założeń, czy brak zrealizowanych zamierzeń, ale możliwie częste przywoływanie pozytywnego obrazu. To wizja ma nas za sobą pociągać, a nie my mamy się popychać do większej samodyscypliny, koncentracji czy efektywności. Niedawno byłam niepodzielnie fanką szukania najbardziej efektywnych metod zarządzania sobą w czasie (patrz np. Todd Herman z listy powyżej), ale to się teraz zmienia. Cenię techniki i metodyki, ale jestem głęboko przekonana, że ponad nimi królują nasze przekonania, myśli oraz wiara w powodzenie. Czyli że miast szukać optymalnej taktyki czy strategii, ważniejsze będzie dotarcie do naszego „po co“ i „dlaczego“. Bo przy solidnie ufundowanej motywacji, nawet tzw. „droga na około“ ostatecznie doprowadzi do celu. Oczywiście, że czasem lepiej szybciej niż później – bardziej skuteczna strategia pobije mniej efektywną podczas konkretnej potyczki. Obstawiałabym jednak, że wieloletnią wojnę wygra raczej jasna wizja, nawet jeśli po drodze zdarzą się taktyczne potknięcia. Koncepcja lifebook opiera się właśnie na rozwinięciu pozytywnej wizji własnego życia.
Lifebook oraz państwo Butcher
Pomysł nie jest nowy, bo przecież takie klasyczne ćwiczenie coachingowe jak „mój idealny dzień“ (uwielbiam!) również bazuje na pozytywnym oraz holistycznym wyobrażaniu sobie przyszłości. Lifebook jest jednak „większy“, bo ostateczna wizja, jest niejako wypadkową szukania idealnych rozwiązań w różnych – ale tak samo istotnych – obszarach życia. Obecnie jest oferowany nawet program do wspólnego tworzenia takiej wizjonerskiej księgi życia przez parę Johna oraz Missy Butcher. Muszę przyznać, że nie znam ich propozycji od wewnątrz, bo tylko oglądałam z nimi webinar przy okazji sprawdzania, kto pracuje z lifebookiem. Jon i Missy sprzedają prawdziwą księgę w skórzanej oprawie, którą wypełnia się podczas poszczególnych tygodni poświęconym kolejno: 1) zdrowiu oraz fitnessowi, 2) życiu intelektualnemu, 3) emocjom, 4) swojemu charakterowi, 5) duchowości, 6) miłości oraz związkowi, 7) rodzicielstwu, 8) życiu towarzyskiemu, 9) karierze, 10) finansowm, 11) jakości życia oraz 12) ogólnej wizji. Podoba mi się na pewno podział na karierę i finanse, co często wrzucamy do jednego worka. W ramach budowania swojej ścieżki zawodowej chcemy przecież zaspokoić najczęściej dużo więcej potrzeb, niż tylko te finansowe. Podział zwalnia nas od myślenia o naszym zawodzie jedynie w kategoriach potencjalnego dochodu.
Mój dreambook
Ja sama zdecydowałam się na stworzenie swojego dreambooka (po części wybierając tę nazwę, aby nie przecinała się z już oferowanymi produktami, choć pewnie to nie pierwszy coachingowy dreambook). Wybrałam obszary mojego życia nad którymi chciałabym się zastanowić – życie emocjonalne, zawodowe, duchowe, towarzyskie, związek, erotykę, podróże, sport, rodzicielstwo, odżywianie, urodę, zainteresowania. Kolejność nie ma znaczenia, bo każdy z tych obszarów jest ważny, choć nie każdemy poświęciłam tyle samo miejsca w ostatecznej wizji. Zaczęłam od diagnozy i tego, jak jest, przede wszystkim szukając powielających się wzorów, które miałabym ochotę złamać lub wzmocnić, w zależności od tego, czy mi służą. W drugim kroku pytałam siebie, jak chciałabym, aby było? O czym marzę, gdy myślę o danym wycinku mojego życia? Trzymałam się raczej obrazów niż konretów. Na koniec notowałam 2-4 punkty, należące do strategii przybliżającej mnie do mojej wizji. Bez presji. Zwyczajnie ot tak – np. punkty 1-3 mogłabym zralizować już teraz, a punkt 4ty byłoby planem na niedaleką przyszłość. Szukałam sposobów przyjemnych lub łatwych do realizacji, często miewając efekty „AHA“. Bo np. do tej pory myśląc o sporcie, chciałam koniecznie trenować jedną dyscyplinę, w ramach której będę się stale doskonalić. Ale łatwym i przyjemnym rozwiązaniem jest chodzenie na różne zajęcia. W zależności od tygodnia, sił i mocy. Nie przypadkowo czy spontanicznie – bo to raczej się nie uda, ale układając tygodniowy plan, oparty o aktywości, na które naprawdę mam ochotę (bardzo konkretne rozwiązanie to aplikacja doskonale sprawdzająca się w Berlinie – Urban Sports Club). Niech będzie element nowości oraz ekscytacji! AHA. Nie muszę koniecznie codziennie kilometrami biegać, co i tak zostało mi ostatnio zakazane przez ortopedę. Ulga. Radość. Błysk w oku.
Po zrobieniu swoich notatek, wpadłam jeszcze do canva.com (graficzny online editor), aby zrobić kilka ilustracji dla wizualnego wzmocnienia wniosków. Bo okazało się, że moje rozumienie sukcesu i spełnienia bardzo ewoluowało przez ostatnie trzy lata. A przez ostatnie dwa dosłownie się przeobraziło. Gdzie indziej szukam satysfakcji, co innego jest dla mnie świętością. Tym razem jednak wprowadzając zmiany powoli. Za rok dam znać, na ile dreambook faktycznie pomógł mi kształtować moją codzienność. Już czuję, że od momentu wymarzenia pewnej spójnej wizji, stała się ona kompasem moich codziennych, małych – tylko pozornie błahych – wyborów. Przyjemnego marzenia!
Santi
Źródła:
- YearCompass: www.yearcompass.com
- Danielle LaPorte: www.daniellelaporte.com
- Todd Herman i 90-Day-Year: www.toddherman.me
- Jon&Missy Butcher: jonandmissy.com
- Graficzny edytor online: www.canva.com
- Oryginały zdjęć: www.unsplash.com