W splotach shibari
Zawsze, gdy wychodzili do klubu czuła to coś. Ekscytację. Podniecenie. Niepewność. Jak nieme pytanie, co zaklęte na ustach i w sercu: co się dziś wydarzy? Jaka fala porwie i na który brzeg wyrzuci? Paradoksalnie mniej bała się tego, co mógłby zrobić on. Co może zrobić ona sama, było bardziej niepokojące. Czysto hipotetycznie. Gdyby się całkowicie wyzwoliła. Ze swojego superego. Taka głucha na dajmoniona czy to całe chrześcijańskie sumienie. Gdyby tak… Poddała się chwili, pragnieniom, instynktom. Być jak zwierzę. Rżnąć się jak suka. Wolna, bo dzika.
„Klub” dla nich nigdy nie oznaczał miejsca tanecznego, jazzowej knajpy, czy po prostu kawiarni. To zawsze był ten jeden typ. Gdzie sperma i pot płyną po łóżkach obitych mniej lub bardziej szykowną ceratą. Kluby erotyczne, różne jak wiosenne kwiaty, potrafią urzekać. Swoimi zakamarkami, obietnicami, świeżością, tajemnicą. Z zewnątrz nie sposób przeniknąć wzrokiem grubych kotar, zaklejonych plakatami okien. Wewnątrz półmrok, z dominującą czernio-czerwienią, a czasem złotem z dodatkiem fioletu. Oni byli bywalcami. Nie musieli zaglądać przez dziurkę od klucza. Wchodzili w zakazane progi jak do siebie, z czasem witani porozumiewawczym uśmiechem obsługi. Nie tyle chcieli się pieprzyć z innymi, co lubili badać. Kto na co się tym razem odważy. Stawiając wszystko na szali. Czy ona komuś obciągnie? Czy on będzie ssał sutki tamtej? To trochę jak hazard. Wystrzeliwuje w powietrze endorfinami. Można spaść, potrzaskać, rozbić się kompletnie. Stąd licytować trzeba umieć. Znając limity. Jakieś.
Tego dnia trafili do nowego miejsca. Nie tyle z wyboru, co z konieczności. Inne były zamknięte. A tutaj noc shibari, z warsztatem oraz sushi w ofercie. Nieźle, a może nawet bardzo dobrze. Patrząc na słabość Dominiki do związanych dłoni. Lub krawatów, co gdy na nadgarstkach i dowiązane do szczebli, pięknie eksponują bezbronne, rozciągnięte ciało. Ukazując nagie ciała, do których wola i dłonie nie bronią dostępu. Otwarcie totalne.
Gdy weszli, właśnie zaczynał się warsztat. Wysoki, niezbyt schludny i niezbyt przystojny mężczyzna trzymał w ręku kilka zwojów lin. Jak szybko się dowiedzieli – po osiem metrów każdy. Lina z konopi, specjalnie farbowana i przygotowana, by zgrabnie można nią było owinąć ciało. Pokazywał podstawowe wiązania na nadgarstkach swojej partnerki. Zebrana grupa dwunastu pogrupowanych w pary osób powtarzała ruch po ruchu. Można było mieć wrażenie, że to jakiś cholernie dziwaczny kurs żeglarski, na którym ludzie ubrani w lateks i skórę uczą się węzłów. Głównie ósemki. Ósemka, bo ona dobra na wszystko.
Piotr z przyjemnością patrzył na Dominikę. To było jej miejsce, jej klimat. Z błyszczącymi oczami chłonęła pokaz. Już w pierwszych pięciu minutach przyniosła dla nich kawałek liny do próbowania. Podnosząc ją najpierw do nosa, by przekonać się o jej zapachu. Liny faktycznie pachną. Czasem woskiem do ich pielęgnacji, a czasem historią poprzednich razów, gdy były użyte. Te nie wyróżniały się niczym, może jedynie były odrobinę bardziej wytarte, bo przechodzące od pary do pary co kolejne zajęcia.
Gdy Piotr układał sploty na jej dłoniach, łokciach i tułowiu zamknęła oczy, wyobrażając sobie, że staje na środku sceny jako modelka. Daje się dotykać obcym dłoniom. O tyle, o ile wymaga tego sztuka shibari. Bo to już nie ćwiczenia, a uczestnictwo w misterium. Medytacji. Gdzie obcy ludzie dają sobie uwagę, tworząc intymną przestrzeń wśród obserwatorów. Wyobrażała sobie, że mistrz tej ceremonii wybrał ją, by teraz uwieść na kwadrans. Owinąć ciasno. Przystroić. Wydobyć piękno. Podwiesić. Głową w dół. Zapierając dech w piersiach. Odbierając prawo do protestu oraz resztki kontroli. I są tylko oni dwoje. Plus Piotr siedzący w ostatnim rzędzie. Z drinkiem i spokojem, czekający aż jego sukę ktoś inny skończy ujarzmiać, a potem spuści z łańcucha. Bo choć z natury puszczalska, to zatrzymać jej raczej nie sposób. No chyba, że jest się z nią na zawsze.
Dominika otworzyła oczy. Poprosiła, by Piotr rozluźnił więzy. Rozebrała się z czerwonej sukienki, została jedynie w bordowych stringach. Weszła na scenę.
– Czy mogłabym zostać pana modelką? – zapytała instruktora.
Wibrator
Obudziła się pełna wspomnień z ostatnich dni, rozpulsowana orgazmami od czubków palców stóp aż po mieszki włosów na głowie. Przez ostatnie dwie doby szczytowała raz po raz, raz po raz, statystycznie rzecz biorąc, co każde trzy godziny. Pod przymkniętymi powiekami przesuwały się teraz obrazy wspomnień, niczym kadry z filmu dla dorosłych.
Jak czekała na niego w lakierowanych szpilkach, gorsecie, pończochach, z czerwienią szminki na ustach. Jak zapinał jej obrożę z troską, czułością, całując jej usta, by po chwili wymierzyć pierwszego klapsa w krągłe pośladki. Jak rzucał krótkie „na cztery łapy”, a jej ciało podporządkowywało się, zdradzając tym samym doświadczenie tresury. Jak znaczył jej plecy batem, gdy stała lekko pochylona i oparta o ścianę, eksponując plecy, pupę i wcięcie w talii łączące jedno z drugim. W tak ułożoną wsuwał się od tyłu penisem, ciasno, pomiędzy śliniące się wilgocią wargi sromowe. I kolejne sceny – gdy wiązał jej ręce na plecach, pozwalając wpijać się sznurom w dłonie, a gdy puchły sino a on wodził językiem po śladach. Gdy stali w skupieniu naprzeciwko siebie. I jeszcze gdy poprowadził ją na czworaka ku misce z wodą, a ona się wahała, czy i jak się napić. Wreszcie, gdy rozchylał szeroko jej uda i lizał tak jej kobiecość, by spełnieniem ciekła mu prosto w usta.
Taka cała gorąca zamknęła się ze wspomnieniami w łazience. Wyciągnęła zielony wibrator, oddanego przyjaciela samotnych poranków. Sprawdziła wibracje – te delikatne, ciągłe, kuszące, te wzmocnione po czym słabnące, ogarniające jak morskie fale i jeszcze te na wzór młota pneumatycznego, obsługiwanego przez robotników, których torsy przyjemnie latem obserwować.
Na początek wsunęła jedynie główkę w rozochoconą cipkę. Poczuła pierwszy dreszcz przyjemności i strużki wilgoci na udach. Miała ochotę się oddać, rżnąć z byle kim, byle zaraz. Rozłożyła nogi szeroki i zanurzyła zabawkę w siebie. Pośpiesznie. Mocno. Raz po raz pogłębiając. Tak, jak mógłby ją brać niespożyty jebaka poznany tego samego wieczoru. Bez imienia, bez historii, bez rozmów, znany tylko z jęków rozkoszy i imponującego rozmiaru. Pieprzyła się zapamiętale sama, wyobrażając sobie, jak zwija się pod nim, wchłaniając go w siebie całego. A może nawet ktoś jeszcze to widział…? Patrzył i podniecał się sceną. Dłonią sprawnie brandzlowała łechtaczkę, gdy wibrator wciąż penetrował jej wnętrze – na najwyższych wibracjach. Wsuwała go i wysuwała z siebie, myśląc o ruchach bioder kopulujących mężczyzn. O tej ich szybkości tuż, tuż przed wytryskiem. Świszczała i jęczała z rozkoszy. Doszła… Dodając kolejny orgazm do kolekcji spełnień.
Zastanawiała się przez chwilę nad tę ekstatyczną fantazją, wiedząc dokładnie, kto mógłby ją widzieć, obserwować w chwilach zwierzęcej rozkoszy. Kochała go. Szafarza wszystkich poprzednich orgazmów. To on mówił zawsze: „pisz i masturbuj się więcej”.
– Wedle życzenia…
Inny trójkąt
My obie na kolanach – zapinane po kolei w obroże. Widok zapewne niezły. Błyski lampy i odgłos strzelającej migawki. Setki zrobionych zdjęć. Wszystkie tak samo nieuchwytne obrazy. Jedna suka wybierała karę, gdy druga oceniała jej wygląd, makijaż, przygotowanie. Pierwsze uderzenia pejcza, pierwsze ślady i pierwsze poruszenie.
Nasze ciała związane twarzami do siebie. Leżałam na plecach, gdy ona na moim brzuchu. Pan bił jej plecy tak, że czułam drżenie spinanego ciała. Całowałam usta, chcąc odjąć cierpienia. Gdy kazał mi nadstawić swoje dłonie nad nią – zrobiłam to bez wahania. O słodka przyjemności własnego poświęcenia. Trzask-prask. Obrót. Role się zmieniły: to ja wśród batów, wciąż sycąc się wymuszoną linami bliskością. Po razach czas na seks. Wciąż w tej fantasmagorycznej pozycji. gdy pieprzył mnie – krzyczałam z rozkoszy. Gdy pieprzył ją – leciały łzy. Usłyszałam smutne wyznanie: „jestem za płytka”. Chciałam, żeby przestał, przerwał. Nie zrobił tego. Pewnie dobrze, bo jej było co raz lepiej. Przestała się żalić, a tylko jęczała. Kolejna i kolejna i kolejna zmiana. Aż w końcu stop, bo ileż można pieprzyć dwie takie nimfomanki.
Pan nakazał przygotować ją do pierwszego w życiu takiego stosunku. Analnie. Żel, rękawiczka, pieszczota palcem, dildo w środku. Znowu palec, dwa, trzy, aż wreszcie po dwa w pochwie i odbycie. Widziałam jej przyjemność – dawałam tyle, ile z siebie dać mogłam. Gdy była gotowa, wszedł w nią gładko. Ślad po łzach zniknął. Wzdychała głeboko, a on pieprzył ją długo na wszystkie sposoby. Pomagałam. Trzymałam za włosy. Zwilżałam wskazane miejsca. Służyłam.
Maski. On w białej, my w złotych. Jakiś wibrator we mnie, mój język na niej. Konkurs na obciąganie. Nie miałam ochoty na rywalizację. I tak dawno zapominałam o sobie. Czułością próbowałam zrównoważyć sadyzm. Ona chętnie wystawiła język– rozkręcała się. Pan i ona, ona i Pan. Doskonała para, absolutnie nieumiarkowana. Do tego biel i złoto – bez twarzy.
Poparzyła się świeczką, Chciałam schłodzić jej rękę. Nie dała sobie – wolała osmolone ciało. Przecież to nic. Nic, oczywiście, to tylko poparzenie. Alarm w mojej głowie. Kolejne baty. Takie, których ja nigdy bym nie przetrzymała. Osunęłam się w ciemność pokoju i byłam mniej, mniej i mniej tam. On ją bił i pieprzył, i znowu bił. Gdy wydawało się, że sięgnął granicy, gdy jej ciało leżało gorące i napuchnięte pojedynczymi pręgami, które zlewały się w jedną wrzącą czerwień. Poprosiła o jeszcze… Moja obroża zaczęła uwierać. nieznośnie.
Nie pamiętam kolejności. Nie pamiętam pieszczot. Nie pamiętam reguł. Był knebel ze skórzaną maską. Były też klamerki – na sutkach, na wargach. Na słodko. Na ostro. Strasznie. Miraż. Nie pamiętam… Wiem, że dusić zaczął mnie jej wybłagany ból, ten po największym, jaki już widziałam. Zdjęłam obrożę. Uciekłam.
Schreibe einen Kommentar